Nieco doświadczenia już jest. Oczy widziały wiele, uszy niemniej słyszały. Bijąc się ciągle o jakość przemierzam drogi kręte, głównie przez napotykanie na mur. Mur jakiego nie przebije najmądrzejsza fraza, najbardziej dobitny przykład. Inwestorzy często mają wrażenie, że skoro mają środki to w pełni stawiają warunki. To nie do końca tak działa a na pewno nie w naszym przypadku. Jeśli bowiem widzimy, że właściciel w zaparte idzie by stracić, bo jemu się wydaje, że wie co robi, dziękujemy mu grzecznie za współpracę słowami - chcesz tracić idź dalej tą drogą. Chcesz zarabiać, posłuchaj. Nie jest bowiem kluczem do sukcesu posiadanie niezliczonych pokładów gotówki, ani też "najlepszego pomysłu na biznes". Absolutnie nie twierdzę też że tylko ja (My) mamy monopol na zarobkowe drogowskazy. Mogę natomiast z pełną odpowiedzialnością wskazać jakie są błędy, które finalnie powodują brak skutecznego zarobkowania w sektorze Spa i wellness. Oto dekalog świadomego inwestora.
Przykazanie I - wielkość inwestycji.
Jest tak. Trafiamy zazwyczaj na kilkusetmetrowe obiekty, gdzie wystrój, szata graficzna, wyposażenie są imponujące. Zarobili płytkarze, sprzedawcy sprzętu, dostawcy kosmetyków, designerzy oraz architekci. Przepych goni bogactwo. Niestety nie zostawiono już "poduszki finansowej" na firmowych kontach, by pokryć miesięczne koszty zmienne i stałe. Niby stoi ciekawy obiekt, niby "samo się sprzedać powinno" a tu klops. Ogrzać trzeba, kolejne faktury płacić także. A Klienta jak na lekarstwo na powierzchni, na której można by spokojnie w paintball grywać. Grzech numer jeden - przeinwestowanie.
Przykazanie II - znajomość rynku.
Niestety nie ma tu monopolu na zarobkowanie nikt. Podobnie jak na giełdzie. Tym bardziej, że segment ten bardzo łatwo obnaża braki w jego znajomości. Albo namiętnie kopiowane są inne oferty, albo tworzy się jakieś ofertowe potworki które nie wiadomo z czym zjeść. Zaiste powiadam Wam! Oferta ma być ciekawa i skrojona dla konkretnie i świadomie określonego targetu. Ma być autorska, ale zrozumiała i konkretna.
Przykazanie III - język Spa
Skoro o ofercie zacząłem... Odwiedźcie kilkanaście przypadkowych stron w necie, stron Spa naturalnie. Niemal w 70% zobaczycie to samo pod względem językowym. Opisy masaży, zabiegów wszędzie wyglądają tak samo jakby cała niemal sieć polskich Spa była jedną wielką nietrafioną franczyzą! Najciekawiej zawsze wyglądają opisy zabiegów które można spotkać w większości obiektów, marek, które są wszechobecne a przez to totalnie rozmyte. Tam myśliciele odpowiedzialni za strategie najczęściej stosują metodę, którą mój przyjaciel Marcin określa jako kopiuj - wklej. I ma rację. Jeśli napotykamy kosmetyki i rytuały marki X, to raczej opisane są one niemal identycznie wszędzie. Świetny pomysł na wyróżnienie się z tłumu śmierdzącego badziewiem rynku. Łysiejący handlowcy matkę własną dodadzą jako wartość dodaną byle sprzedać. A potem - martw się inwestorze, kupiłeś to sprzedaj.
Można (jeśli już trzeba) mieć markę co sąsiad nieopodal, ale wystarczy zabiegi zaczynać, kończyć inaczej. W końcu wracając do języka - opisać autorsko. Zwróćcie uwagę jak wszechobecny masaż klasyczny widnieje na poszczególnych stronach Spa. Niemal wszyscy zaczynają opis od "jedna z najstarszych form masażu, rodem z Chin..." Żenujące. Niechże sam opis z monitora czy innego nośnika zachęca do skorzystania z oferty. Bida w tej kwestii u nas. Nikt nie zna języka, na to wychodzi a sprzedać chce każdy...
Przykazanie IV - zarządcy Spa.
Porzućcie w końcu ludzie schematy myślowe, algorytmy rodem ze średniowiecza czy czasów wczesnego Gierka. To segment usług ekskluzywnych i tylko brak standaryzacji obiektów istniejących wielu z nich pozwala w ogóle na posługiwanie się nazwą Spa. Na marginesie - przypominają mi się słowa zaprzyjaźnionego gliny z centrali. Mówi, Adam - statystyki kierowców pijanych są zatrważające. 3,4 tysiące złapanych w weekend. Szkoda tylko, że nikt nie podaje, że ponad połowa spośród nich to pijani (lub podpici) rowerzyści na polnych dróżkach, zagrażający co najwyżej sobie lub sędziwemu rowerowi jakim się poruszać próbują. Nieco podobnie ma się sprawa z polskimi Spa. Ponad połowa to tipsiarnie, śmierdzące lakierami do włosów, paznokci, solariami miejsca. Bez wyrazu, charakteru o filozofii nie wspominając.
Wracając - ktoś tym bagnem rządzi, tak? Zatem jak to robi? Nijak. Przychodzi do roboty na 9tą w okolicach 12tej zjedzie kogo się da za własne niepowodzenia. O 17.00 zwija żagle w kierunku domu, by opowiedzieć żonie, koleżance czy kumplowi przy piwie jak to on/ona trzyma rygor jako szef. Tak...szef. szef to przepraszam jest na dupie a wpracy jest zarządca, znaczy być powinien. Pun (nie Pan), czytaj koleś który wyszedł z myślowej wsi, ale wieś z niego nie wyszła. Inny schemat stanowią córeczki mamusi i tatusia. To dopiero historia. Bez jakiegokolwiek pomysłu na rządzenia a na pewno nie na zarządzanie. Tu priorytet jest taki - lepiej niech dziewcze puszy się w obiekcie niż lansuje w dyskotekach. To plaga.
Pisze to po to, by otworzyć oczy ludziom zarządzającym lub ich zwierzchnikom. Nie tędy droga. Są w końcu uzurpatorzy, którzy dostali władzę, może udziały i Rządzą. Twierdzą, że pracownik szeregowy jest śmieciem do roboty, nie człowiekiem a już na pewno nie partnerem do rozmowy. Budują PR na zasadach ogólnorozpoznawalnego rozdawnictwa. Nie wiem tak na prawdę który z podanych przykładów jest gorszy. Wiem natomiast, że wszystkie są nieodpowiednie i powinny być wywalone na zbity pysk czym prędzej, zanim inwestor sięgnie finansowego dna.
Kończąc tą część powiem tyle - 85 % polskich obiektów jest nierentownych w stopniu zadowalającym. Dlaczego? Ponieważ są źle zarządzane. Resztę opiszemy niebawem.