Rok akademicki za pasem. Strony internetowe kipią aż ofertami studiów o tematyce związanej z rynkiem Spa. Zmienia się liczba szkół, natomiast nie zmienia się ich profil i niestety poziom. Czytając kolejne programy, listy kadry dydaktycznej zastanawiam się nad jednym - jak dalece sięga chciwość ludzka?
Wykładowcy to głównie kadry totalnie nie znających branży Spa ludzi, ściągnięci na uczelnie konkretnymi kwotami i nierzadko na gorąco pytający - o co chodzi z tym Spa?
Szwadrony słuchaczy mamione są nazewnictwem jakiego sam wykładowca nauczył się noc wcześniej. Brak wiedzy o prowadzeniu tego biznesu, jakichkolwiek podstaw merytorycznych, krótko mówiąc brak czucia klimatu Spa tak w jakości obsługi klienta jak i tworzenia procedur.
Brawo tylko dla marketingowców owych szkół. Są w stanie ściągnąć rzesze słuchaczy na nijakie "podyplomówki" i zbijając na tym konkretny pieniądz.
Kiedyś już pisałem o szkołach fizjoterapii na uczelniach biznesowych, związanych z gospodarką. Tu mamy podobny przykład.
W myśl takiego postępowania zastanawiam się nad otwarciem szkoły górniczej na Wydziale Nauk o Zdrowiu Uniwerku Medycznego. To przecież tak samo pachnie kompetencjami.
Pomysł na biznes można mieć różny i ile głów tyle pomysłów. W tym przypadku nie mamy jednak do czynienia z głową twórców szkoły Spa, ale z ludźmi myślącymi tylko przez pryzmat kasy. A że z tego pomysłu oprócz złotówek w portfelu zrodzi się kolejna grupa matołów, którzy przychodząc na rozmowę kwalifikacyjną świecą papierem, który w branży liczy się mniej więcej tak samo jak gromnica przy zmarłym. Niby ma być, ale po co? Pewnie po to samo co koszula w ...