Ciemna sala, kilka tysięcy ludzi. Niewielki człowiek z wielkim (niby) pomysłem. Majta w kieszeni czymś tam, co za chwilę stanie się gadżetem przyszłości...
Wielkość Steve'a polegała na wielkości jego umysłu. Myślę jednak - Jobs pewnie nie przewidział że tworzył masowo sprzedające się gadżety dla gadżeciaży, którzy mimo wyznawania religii Apple, nie wykorzystują ich jako postępu technicznego w telefonii, tylko jako łechtania własnego, chorego ja. Produkty Apple'a stały się zatem antidotum na wyimaginowane potrzeby chcących więcej ludzi, którzy w logo z nadgryzionym jabzem widzą lustro odbijające ich ego, które podobnie jak logo jest ostro nadgryzione.
Kiedyś białe słuchaweczki, biała czapka, białe kozaczki czy Nike białe jak śnieg były odzwierciedleniem wiochy. I potem pojawił się Apple z białymi kablami od muzodajnych nauszników różnej wielkości. I stał się trend :) Bloggerzy oszaleli i uznali, że wszystko co bez jabłka to tandeta, mimo, że inne firmy stawiały coraz wyżej poprzeczkę. Jak choćby Samsung z kolejnymi Galaxami, Dopiero dziś sprzedaje się lepiej niż smartphone Apple'a, bo dopiero dziś ludzi rozumieją, czym różni się show od prawdziwego wykorzystania produktu po prezentacji w praktyce.
Wjedź do Wawki na rozmowę biznesową a na trzy osoby zobaczysz cztery razy iPhone i raz myślącego kontrahenta :)
Ale wracając do branży - co wspólnego ma ś.p. Jobs z kulejącą w Polsce branżą Spa?
Zakładasz firmę, działalność "w jednym okienku", potem płacisz zusy (lub nie...) i już masz szerokie możliwości!
Dostajesz REGON - to cudowny klucz do Makro, Selgrosa czy innych podobnych vatolubnych miejsc. Masz kartę! Jesteś gość! Czego Ci brakuje? Tylko pędzikiem!
Lecisz do pierwszego lepszego dawcy usług telekomunikacyjnych. A tam? Cudo! Oferta jak z nieba - iPhone za 99 zł w umowie na dwa lata! Koniec. Musisz to mieć! Bez tego najpewniej twój kosmo biznes nie pojedzie. Tak właśnie myśli wielu. Dla wielu bowiem wielkość nie liczy się w tej branży wielkością sprzedaży a raczej posiadanych gadżetów leczących ich nowo nabyte przedsiębiorcze serca z choroby zwanej biznesowym debilizmem.
Nie wiem jakie biznesowe założenia miał Steve Jobs tworząc gadżety Apple. Wiem jednak jak w tej branży są one wykorzystywane. Pokazówka związana z marką, która tak sprawdza się w polskich warunkach jak Małysz na trasie Dakaru.
Kosmo biznes, jak każdy inny, daje możliwość zakupu gadżetów made in USA. Jednak w branży beauty wydźwięk tych zakupów jest straszny, To one stanowią bowiem "łechtaczki" dla nieudolnych managerów Spa. Morale wzrasta wraz z liczbą iPhone' ów. I nie chcę tu nikogo urazić, nie. Post ten ma raczej pokazać inwestorom z kim spotkają się tu na co dzień.
Straszne jest, że taki kreator smaku, stylu i trendu jak Steve Jobs, w trakcie życia stał się człowiekiem, który jest antidotum na chore marzenia wyznawców jego religii. Na pewno zakładał, że porwie tłumy, ale na pewno nie wiedział, że narzędzia Apple'a staną się czymś co ma zastąpić mózgi przedsiębiorców. Bo dziś jest tak :
"Ą", "Ę" w rozmowie biznes z iPhonem w tle. I gdy rozmawiasz kilka chwil, widzisz że ten gadżet jest jedynym, co ten manager, właściciel ma do pokazania.
I tu spotyka się wujek Steve z rynkiem Spa. Jeden i drugi ma niby produkt ekskluzywny. Niby to ten sam target! A jednak Apple'a kupują rzesze w Polsce a usługi Spa są nadal niszą. Jednak w tej niszy są managerowie, którzy stawiają ponad słupki wzrostowe własny wizerunek oparty na nowym iPhone 5. Bo na tyle starcza im pomysłu na siebie i obiekt.